Przyszła Laura. Przyszła też Allison. Przybyła Margaret i Beth i Zuzanna i Sara i Melon. Melon wydłubał trochę zakazanych danych i wszyscy przeciągnęli je na swoje ruchome ikonki, po czym się oddaliliśmy. Natychmiast przybyliśmy do kolejnego miejsca. Była to bezludna plaża. Rozebraliśmy się do nagich kodów dostępu i pozwoliliśmy naszym ikonkom powiewać na wietrze. Ów melanż protez coraz bardziej się zacieśniał, gdy niespodziewanie natarł na nas głodny przypływ, zaprogramowany, by nas pochłonąć. Nikt z nas nie był przygotowany na ten nagły prysznic niemal apokaliptycznej informacji, i tylko dzięki zdolności do spajania w sieć naszych mocy obliczeniowych wyszliśmy z tego cali. Z powrotem w kolejnym, bardziej bezpiecznym środowisku. Było tu dużo spokojniej, niemal medytacyjnie. Laura powiedziała, że tuż przed teleportacją całej grupy poczuła wypełnione atramentem macki ośmiornicy przyjemności, które owinęły się wokół jej ciała, a jej system operacyjny orzekł, iż nigdy nie będzie już w stanie pisać tak jak dotychczas. Allison stwierdziła, że to samo przytrafiło się jej. Podobnie było z Margaret i Beth, z Zuzanną i z Melonem. Ponieważ wszyscy oni byli mną a ja nie dawałam się uchwycić, wkrótce naszło mnie jakieś nieznośne poczucie twórczego wzdęcia, powstrzymujące mnie od ciągu dalszego.