Carlos przestał wierzyć w miłość. Spał z lewą ręką, lecz prawa go pieściła - głaskała po głowie, łaskotała pod pachami (Carlos miał wszędzie łaskotki), dłubała w nosie. Jednym słowem, przestawszy wierzyć w miłość, Carlos został onanistą. Masturbował się we wszystkich możliwych pozycjach, a potem długo po sobie sprzątał (to właśnie jest najbardziej przerażające w tej całej historii).

Za oknem było niebo z listkami, gałązkami, słoneczkiem i małym samolocikiem, który był tak naprawdę bardzo duży, lecz leciał daleko-daleko od Carlosa, który starannie bazgrolił wiersz na brudnej kartce. Nagle zrozumiał do końca, co znaczy przestać wierzyć w miłość. Jakiś ból, żal, tęsknota zakradły mu się do żołądka. Zaczął nerwowo zgniatać mokrymi od wysiłku paluchami stare poncho (Było piękne! Czarne z czerwonym wzorem!). I było czemu się denerwować! Stracenie wiary w miłość groziło wyrzuceniem z pracy i pozbawieniem biletu partyjnego, który pozwalał na bezpłatny przejazd tramwajem (każdy członek partii może wybrać dowolny środek lokomocji, zależnie od jego gustów i preferencji) i tanie obiady w stołówce. Zrobiło się Carlosowi nieswojo. Postanowił napisać pożegnalny list, zebrać manatki i udać się w świat. Ze zdenerwowania połknął klucz, więc wyszedł oknem.