Stałem przed długim mostem. Tak długim, że wzrok mój nie sięgał końca - kulił sie w mroźnej mgle i wracał skulony, szczękając zębami z zimna. Most był wysoki i mosiężny (zrobiony z mosiądzu). Ogarnął mnie smutek, gdyż wkradło się zwątpienie, czy przekroczę ten most. Zwątpienie łaziło po moich kieszeniach szukając okruchów po sucharach. Zapięłem zamek błyskawiczny.

Ścigałem Carlosa. Uciekł mi. Czy uciekał? Czy wogóle wiedział, że za nim idę? Że kroczę jego śladem? Próbuję go wywęszyć? Wiedział. Zostawiał po sobie małe upominki - ze zrobionym napisem wykonanym białą farbą - "Dla Ciebie. Carlos". Zbierałem je i chowałem do worka, który złośliwie chcichocząc niósł Czas. Więc i teraz znalazłem kociaka mniej więcej na środku mostu, nie... na środku pod mostem. Wisiał na cienkim białym sznureczku i miauczał (Wciąż miauczał?!). Wrzuciłem do worka.

Jakżesz ciężko mi było było schodzić stopniami z zielonego mosiądzu! Z jakąż ulgą odetchnąłem patrząc za siebie! Był już za mną - gniewnie wijąc się i sycząc na szczęście, które nucąc swoją piosenkę, siusiało przez poręcz do...

Nie powiedziałem przez co rzucony był ten most?!! Sic! Cicho... zaraz powiem... Kurwa, milczeć!!! Heh... no w takim razie nie powiem.

Położyłem się plecami na trawie i złowiłem wzrokiem jakiegoś ptaka, który zataczał kręgi i ósemki wokół dwóch chmur z ołowiu. Chyba też był pijany, pomyślałem. Chyba też widział Carlosa, gdyż chmury stały w bezruchu, a ptak wydawał się być do nich przywiązany. Zachodzące słońce głaskało jego skrzydła i ptak śpiewał - kurłyk, kurłyk. Nagle moje serce dołączyło do niego - puk-puk, puk-puk. I rozlała się na mostęm pieśń! Poniosła się dalej na swoich potężnych skrzydłach popędzana słońcem na Północ. I dogoniła Carlosa - poczułem jak wstaje i nasłuchuje. I zacichła... jak wszystko.

Usiadłem, ziewnąłem i zawołałem szczęście. Ograłem je w kości. A Czas poczuł się obrażony.