świerszcze, skwierczenie prądu. wilgoć, co trze o twarde
pokrywy pudeł z kablami. co na spiętych czułkach
drutów się topi. dzisiaj tak nie pociągnę,

bo trzecie „co” ma być twoje. więc – co ja ci tu,
z proszonego przystanku? noc. stacje elektryczne
z broniewskiego nadają na okrągło ten sam

uparty minimalizm. muzykę złożoną
z własnych oklasków w miękkich rękawiczkach.
z czytanych fonetycznie pikseli na zdjęciach

map. bo tak splata się miasto: w nagłym rozeznaniu
w łodygach ulic. w adresach, w okablowaniach, w kłączach.
słuchaj. ja niby taki cierpliwy w zmiękczonych

synonimach. lecz w końcu trafię na pewno, jak prąd.