Mariusz Pisarski

Nowe wirusy Marka Ameriki

Jak być artystą (nie)internetowym w dobie postprodukcji, YouTube, i telefonów wideo ?

W galeriach i online, na panelach dyskusyjnych i na audiowizualnych jamach, na kartkach wydawanych właśnie książek, na ekranach projektorów - taki zmasowany atak na Europę przypuścił tego lata Mark Amerika. Praktyk i teoretyk avant-popu, jeden z wcześniejszych aktywistów net.artu, autor skrzydlatego hasła "linkuję więc jestem", Didżej, Widżej, piewca remiksologii, artysta postprodukcji i fotograf natury - Amerika nie daje się łatwo zaszufladkować. Magazyn Times uznał go jednego z głównych innowatorów pierwszej dekady wieku, a artyści i krytycy sztuki, którzy zetkną się z nim osobiście, uważają go za siewcę specyficznych wirusów, które - gdy już zasiane - zmieniają nasze pojęcie o tym, czym jest współczesna praktyka artystyczna i teoria sztuki. Sam Amerika świadomie zresztą o swoich kolejnych działaniach jako zasiewaniu wirusów mówi.

W czerwcu Amerika rozpoczął swoją dwumiesięczną rezydencję artystyczną w University College w Falmouth w Kornwalii, w zakładzie iRes (Research in Interactive Art and Design). Mały nadmorski kurort, z filiami uniwersyteckimi oraz filią Tate Modern znany jest ostatnio na scenie cyfrowych mediów z prężnej sceny VJingu: swoje krytyczne akcje audiowizualne oraz internetową platformę do wspólnych akcji i dyskusji mają tu artyści jednej z najbardziej żywiołowych form sztuki nowych mediów. Vjing opiera na artystycznym działaniu w czasie rzeczywistym, wykorzystującym media tekstowe, dźwięk i video. iRes w roku akademickim 2006/2007 było też jednym z niewielu miejsc w Europie, gdzie można było ukończyć roczny, teoretyczno-praktyczny kurs sztuki cyfrowej. Zaproszenie Ameriki do Kornwalii nie powinno zatem dziwić.

Rezydencja ta złożyła się w czasie z paroma innymi wydarzeniami, które spotęgowały obecność Ameriki na kontynencie. Po pierwsze MIT Press wydało w tym czasie jego książkę META/DATA będącej kolekcją głośnych teoretycznych i fikcyjno-teoretycznych szkiców auora manifestu avant-popu, począwszy od znanej polskim czytelnikom Hipertekstualnej Świadomości po GRAMMATRONA, teksty z e-booka "How to be an Internet Artist" oraz inne wystąpienia. Po drugie - twórca GRAMMATRONA, jako przedmówca - pojawił się na organizowanej w Tate Modern w Londynie konferencji Discruptive Narratives wprowadzając zaproszonych do Tate kuratorów, artystów i krytyków do całodniowej debaty na temat kondycji sztuki cyfrowych mediów, w jej społecznym i sieciowym otoczeniu. Po trzecie wreszcie w niezależnej londyńskiej galerii E-VENT Amerika wystawiał swoją najnowszą pracę: Mobile Art Video Classics, która była najlepszą okazją, by przekonać się jak idee pojawiące się w jego teoretycznych fikcjach mogą wyglądać i działają w praktyce.

Jakie to zatem idee? Pozwólmy, by wstępnej odpowiedzi udzielił nam mały, skromny link. Pojawił się on w odległym zakątku hipertekstowego eseju Hipertekstualna Świadomość, na samym końcu ścieżki poświęconej przyszłości książki, w której Amerika pisał między innymi:

Księgowanie samego siebie, lub obciążanie się potrzebą bycia zaksięgowanym, zniewolonym w patriarchalnej kulturze książki, jest dobrowolnym unicestwieniem potencjału swojej hipertekstuaalnej świadomości. HTŚ jest gotowa do startu. W gruncie rzeczy już uniosła się w powietrze. Pozostaje jedynie pytanie: czy zabukowaliśmy sobie miejsce na pokładzie […].

Źle wróżące tradycyjnie pojmowanej, literackiej działalności przepowiednie, kończą się krótkim, równie złowieszczym paragrafem: "Duch czasu dociera dziś do nas jak nigdy wcześniej. Kumulacja kapitału, doświadczana jako spektakl obrazów, zostawia książkę daleko w tyle. Dlaczego pytać dlaczego?". Ostatnie słowa są jednocześnie linkiem do strony, paragrafu, pod tytułem "MTV". Już 10 lat temu, przynajmniej dla Ameriki, było jasne, że literatura albo obejmie/przemieni/zamieni się w literackie MTV, albo nie będzie jej wcale (oczywiście chodzi o literaturę poszukująca, i w formie cyfrowej).

Kilka miesięcy po opublikowaniu "HTŚ", będący częścią tego projektu, wyjąty z niego niczym żebro Adama GRAMMATRON, zaczął osiągnać światowy wręcz sukces i milionową publiczność. Między rokiem 1998 a 200 pokazany został w ponad czterdziestu miejscach wystawowych na kilku kontynentach, pojawił się na Ars Electronica, International Symposium of Electronic Art, SIGGRAPH, Adelaide Arts Festival, biennale w Grazu i festiwalu Transmediale w Berlinie. W końcu, jako jedno z pierwszych w historii dzieł net.artu został pokazany na prestiżowym Whitney Biennial of American Art.

GRAMMATRON wyrażał ducha czasu dla wielu. Jego hasłem przewodnim było "Go Digital" i sam w sobie był kawałkiem cyberprzestrzeni, zamieszkałym przez psudo autobiograficzne byty cyfrowych artystów i ich dystrybuowane w sieci dzieła. Ale Mark Amerika był już myślami gdzie indziej. Wierny wspomnianemu linkowi, który prowadził z paragrafu o książce do paragrafu o MTV, przesuwał swoje zainteresowania w stronę ruchomych obrazów i dźwięków, w stronę projektów, w których tekst pełnił ważną lecz już nie nadrzędną rolę. Udowodniły to projekty PHONE:ME oraz FILMTEXT: będące hybdrydą net.art-owych stron internetowych, dającej się wystawić w muzeum instalacji, koncepcyjnego albumu nagranego w nowatorskim wówczas formacie mp3, artystycznego e-booka, oraz serii artystycznych występów na żywo.

Naturalną konsekwencją tych kroków była eksploracja, a może lepiej - flirt, z kulturą klubową, który zaowocował projektem DJRABBI, przygotowanym wspólnie z praktykującymi DJami. Amerika występował tam jako "Kid Hassid" a owocem tej działalności, podobnie jak w poprzednich przypadkach, było DVD, tym razem o znamiennym tytule: Społeczeństwo Spektaklu (remiks cyfrowy). Idee Guy Deborda i obrazy Jean-Luc Godarda splatają się tu w jeden dźwiękowo-słowno-obrazowy kolaż.

Od tej pory słowo remiks będzie się pojawiaćprzy innych okazjach. Wkrótce dołączy do niego termin VJ - przypisany kolejnemu pseudoautobiograficznemu konstuktowi, który - jako odległy potomek niegdysiejszego cyber-naratora (HTŚ), zacznie nabierać coraz bardziej realnych kształtów. Kim/czy jest VJ (nazwijmy go po polsku - widżej)? Esej Potret Widżeja Amerika zaczyna od tego, czym takiż artysta nie jest: ani wideo/wizualnym dżokejem, ani prezenterem MTV, nie jest artystą net.artu; nie jest też podatny na zawieszanie się komputera (wierzy w siłę pozytywnego myślenia). Widżejem może być z kolei:

  • artysta hiperimprowizacyjnej narracji, który używa zasobów filmów Quicktime do konstrukcji na bieżąco tworzonych opowieści, na które składają się obrazy przetwarzane w asynchronicznym czasie rzeczywistym, przepuszczone przez teoretyczne i przedstawieniowe filtry.
  • pisarz (creative writer), który manipuluje materią i pamięcią poprzez komponowanie wystawianych na żywo aktów image écriture, gdzie podstawową semantyczną jednostką energetyczną jest repozycjonowana pętla filmowa
  • Widżejem może być tech*know*mad, którego płynna Praktyka Stylu Życia w asynchronicznym czasie rzeczywistym przechwytuje podświadome treści, które z kolei przez cały czas podlegają remiksowi Dokładnie Jednego Nieprzerwanego Tekstu
  • Może być nim także haktywista provocateur, który z namysłem wkracza w sztukę mainstreamu, w kulturę klubową i kinową, by otwierać nowe możliwości dla hybrydycznych form sztuki i artystycznych wydarzeń

Od widżeja - jako figury współczesnego artysty, niedaleko już do Marka Ameriki anno domini 2007. Najnowszym aspektem praktyki artystycznej autora GRAMMATRONAjest postprodukcja. Tym terminem francuskim kurator i krytyk Nicolas Bourriaud diagnozuje szereg współczesnych praktyk artystycznych, związanych ze strategiami próbkowania, miksowania, przetwarzania i reprogramowania zastanych dzieł, form i idei. Poza nowym zestawem pojęciowym, zaczerpniętym z obszaru cyberkultury, sama diagnoza Bourriauda nie wyróżnia się specjalną oryginalnością. Collage, palimpsest, cytaty struktur, hipoteksty, borgesowskie przepisywanie Don Kichota - Bourriaud zdaje się nie wiedzieć albo zapominać o całej tradycji artystycznej i teoretycznej związanej z kondycją, którą postprodukcjyjność usiłuje ogarnąć. Niewątpliwie jednak Amerika odkrył w Bourriaudzie pokrewnego ducha. Dyrektor Palais de Tokyo w Paryżu zdaje się opisywać to, co czołowy przedstawiciel avant-popu robi od kilunastu lat: remiksologia, haktywizm, widżejowanie to w końcu nic innego jak narzędzia działaności postprodukcyjnej. Amerika idzie jednak dalej niż Bourriaud i tworzy własne, dużo szersze ramy dla sztuki posprodukcji.

Bourriaud mówi na przykład, że artyści postprodukcji "reedytują historyczne i ideologiczne narracje, dodając do nich nowe elementy, które układają się w alternatywne scenariusze. Dla Ameriki reedycja historycznych narracji dokonuje się dziś nie tam, gdzie odnajduje je fancuski kurator (w galeriach), lecz na scenie kultur nazwanych przez niego kulturami Flash-YouTube oraz netroots. To choćby dzięki YouTube, zanim stało się zbyt popularne i komercyjne, przy pomocy prostej sieciowej dystrubucji (wklejanie adresu pliku wideo w kod html) i przy użyciu nieskomplikowanych technik animacyjnych (pokazy slajdów, nakładanie tekstu na wideo) użytkownicy sieci mogli komentować i bieżąco tworzyć pewne alternatywne opowieści o współczesnej polityce i bieżących wydarzeniach. Materiałem ready-made mógł być na przykład fragment telewizyjnej wypowiedzi prezydenta Busha. Gdy wchodzimy na YouTube i szukamy "Bush", najpewniej nie odnajdziemy pierwotnego materiału, ale rzecz już wspomnianymi metodami przetworzoną i na dodatek już ocenioną jako wartą obejrzenia sto razy bardziej niż nudny, smutny, nieszczery oryginał.

Po drugie dla Bourriauda artyści postprodukcji wychodzą z nową wizją przestrzeni wystawienniczej jako miejsca kohabitacji, sceny otwartej, sytuującej się gdzieś pomiędzy dokoracją, planem filmowym, a centrum informacyjnym. Dla Marka Ameriki tak zakreślona przestrzeń staje się już za ciasna (choć Postproduction po angielsku wyszła w 2003 roku), zwłaszcza gdy spojrzymy na problem z perspektywy ostatnich 10 lat, kiedy to doszło do eksplozji nowych form sztuki w sieci, w przestrzeniach klubowych, na festiwalach nowomedialnych.

  • eksplozję zhybrydyzowanych form sztuki wyłaniających się z interdyscyplinarnych praktyk sztuki mediów
  • fakt, że coraz więcej współczesnych artystów używa technologii nowych mediów, by zarówno tworzyć jak i prezentować swoje dzieła.
  • żywą kulturę remiksu, na nowo określającą co jest a co nie jest potencjalnym "materiałem źródłowym", oraz to jak - poprzez praktykę samplingu - manipulować tym materiałem (i nadać mu nowy cel, stworzyć jego nowy wariant) w ramach szerokiej gamy gatunków i platform
  • pojawienie się cyfrowo skonstruowanych tożsamości, fikcjonalnych osobowości, meta - fabuł, narrracyjncyh mitologii, i sieci kolaboratywnych jako nowych sposobów istnienia artysty
  • otwartość na alternatywne schematy dystrybucyjne, które lokalizują swoją publiczność (festiwale, internet, przestrzenie klubowe, niezależne wytwórnie DVD itp.) w odniesieniu do i w przemieszaniu z tradycyjnymi przestrzeniami (takimi jak muzea, galerie, publikacje w druku, czy sceny muzyczne) oraz otwartość na artystyczne poszukiwania przyszłościowych modelów "recepcji publiczności"

Rozwinięcie pełnych skrzydeł w tak zarysowanym współczesnym otoczeniu sztuki jest czymś prostym i powinno przychodzić w sposób naturalny - sugeruje Amerika. Nie potrzebujemy do tego zinstytucjonalizowanego świata sztuki. Po pewnym czasie przyjdzie on do nas sam. Ostatecznie bowiem pielęgnujemy tu głównie jedną naszą zdolność: sztukę życia codziennego. Pozostałe są jej pochodną. Formy hybrydyczne, remiks, fikcyjne tożsamości, nowe sposoby dystrybucji i autopromocji wraz z internetem i technologiami mobilnymi pomagają nam przenosić ową szukę (nas samych?) na wiele mediów, nadawać im wiele form, dopasowywać ją do różnych rejestrów.

"Artysta internetowy" staje się w międzyczasie przebrzmiałym, nieadekwatnym, historycznym terminem. Towarzyszące GRAMMATRONOWI hasło "Go digital" w konsekwencji oznaczało "Go more real". Sieć internetowa okazała się przedłużeniem i wzmocnieniem sieci społecznej. Dziś jest czymś przeźroczystym, oznacza po prostu szybszą komunikację, większą scenę i liczebniejszą publiczność (nie powiemy przecież o niej "publiczność inernetowa"). Cyfrowy i rzeczywisty to dwa dopełniające się i wspomagające nawzajem żywioły. Jak nad nimi panować? Działalność Marka Ameriki może być dla nas najlepszym przykładem.