Anna Rogulska

Nie ma dokąd się śpieszyć

O cyfrowych Powiekach Zenona Fajfera

Jestem czytelniczką niecierpliwą. Niejednokrotnie popełniam zbrodnie na książkach: przebiegam wzrokiem opisy, kartkuję rozdziały, zaczynam raczej od wierszy krótszych, niż pierwszych, podglądam zakończenia. Dlatego mojemu pierwszemu spotkaniu z cyfrowymi Powiekami Fajfera towarzyszyła narastająca irytacja. Tego tomu poezji się nie otwiera, tu trzeba walić do drzwi. Rozbrzmiewają dźwięki dzwonka, telefonu, nie wiadomo zupełnie, gdzie jesteśmy, ani co się wydarzy. Mój niecierpliwy styl lektury sprawia, że zanim jeszcze trafię do środka, już szukam wyjścia. Chcę jak najszybciej wiedzieć, kto zabił, czy dużo jeszcze czasu zostało na rozwinięcie wątku, ile wierszy mieści tom. Zenon Fajfer mówi jednak takiemu czytelnikowi "stop", nie pozwala popełnić zbrodni na swoim tekście. Dawniej namawiał, by spoglądać przez ozonową dziurę, dziś przekonuje do patrzenia przez zmrużone powieki. "Maska uwiera zmruż oko" – tak zwraca się do swojej Muzy. Uwierająca niecierpliwego czytelnika forma tomu dla poety jest narzędziem, dzięki któremu wedle własnego pomysłu prowadzi go przez lekturę. Pozwala błądzić, rozglądać się na boki, ale to materia tekstu decyduje, gdzie leży kres tej wspólnej podróży. W irytacji można co najwyżej zamknąć okno na ekranie komputera, lecz wtedy nigdy nie dowiemy się, co było dalej. Jeśli jakieś "dalej" w ogóle istnieje.

Cyfrowy tekst Powiek towarzyszy tradycyjnemu wydaniu książki w formie papierowego tomu poetyckiego, nie jest jednak jego zdigitalizowaną wersją. Tomik kończy się w pół słowa, w pół słowa zaczyna się też tekst na ekranie – tak powstaje pełny wyraz: "mie-szkanie". Dopiero zatem po uruchomieniu płyty zamykające ostatnią stronę "puste mie-" staje się "mieszkaniem" wypełnionym sensem i żywym, ruchliwym słowem. Słowa bowiem zwodzą i mrugają do czytelnika, zachęcają do otwierania nowych ścieżek. Potrafią znikać powoli i nie odsłaniać od razu kolejnych sensów – to właśnie momenty na zmrużenie powieki i dostrzeżenie tego, co pomiędzy. Stan "pomiędzy", jest stanem między widzialnym a niewidzialnym, otwarciem i przymknięciem powieki, snem oraz jawą, papierem czy ekranem. Materialna i elektroniczna forma Powiek są wobec siebie w pełni komplementarne, nie wykluczają się ani nie istnieją osobno. W ten sposób Fajfer realizuje autorski pogląd o egzystencjalnym nie estetycznym istnieniu sztuki. Wszelkie media są tu równouprawnione, a sens tkwi wyłącznie w przekazie.

Nawigacja po tekście tylko na pierwszy rzut oka umożliwia czytelniczą swobodę. Oko uważne i zmrużone dostrzeże, że choć dowolne strofy rozpadają się na inicjały, można je rozciągać, zwijać czy zawracać, to nie da się dowolnie penetrować wszystkich możliwych ścieżek. Tekst Powiek bywa zmyślny, ucieka, wymyka się z rąk, znika z oczu i spod kursora. Zwodzić na manowce i płatać figle potrafią zwłaszcza linki temporalne, które nierzadko wyparowują, ulegają zmianom lub zjawiają sie dopiero po upływie pewnego czasu. Właśnie ten czasowy aspekt lektury zniewala czytelnika i nie pozwala mu "przekartkować" tekstu. Zawieszenie daje okazję do refleksji. "Dokąd pędzisz?" zdaje się pytać przebiegły tekst. Zaskakujące, jak prosto a zarazem innowacyjnie Fajfer wykorzystuje cyfrowe medium kojarzone zwykle z pośpiechem, pobieżnym skanowaniem szczątkowych informacji – tu też mamy do czynienia z drobnymi fragmentami, ale co krok nam się przypomina, że stanowią część rozbudowanej całości. Pauzy zmuszają również do uważnego czytania, szukania szczelin, którymi dałoby się prześlizgnąć dalej lub wyślizgnąć na zewnątrz. Ucieczka jest najtrudniejsza – tekst kusi takimi słowami jak "drzwi" czy "okno", ale one wcale nie chcą prowadzić do wyjścia.

Zakończenie ujawnia się zresztą w najmniej spodziewanym momencie – podczas gdy tekst znów próbuje nas usidlić: "nie odwracaj się", następuje pęknięcie, rozbrzmiewa dźwięk tłuczonego szkła i wiersz fizycznie rozpęka się na ekranie. Ogromna szczelina pożera słowa, zamyka się i znika. W tym momencie nawet niecierpliwy czytelnik nie ucieszy się z odnalezienia wyjścia, ale rzuci się natychmiast do ponownej lektury. Ów finał jest tak nagły i niespodziewany, że nie przynosi żadnych odpowiedzi, tylko stawia kolejne pytania. Jak to jest zrobione? Skąd się tu wzięłam? Podstawowe filozoficzne pytania o przyczynę i sens istnienia. Można próbować szukać odpowiedzi od nowa – taka szansa filozofom się nie trafia – ale powrotu na te same ścieżki oczywiście już nie ma. Przepadł wraz zakończonym i niepowtarzalnym jednostkowym aktem lektury. I po co było się spieszyć?

Na Ha!wangardzie w 2013 roku Fajfer przyznał, że w Powiekach mieszczą się wszystkie jego teksty. Ubranie ich w taką formę totalną, która żadnego z utworów nie faworyzuje ani nie sprowadza na dalszy plan, wydawałoby się niemożliwe. Jeszcze mniej możliwe wydaje się przeczytanie wszystkich tekstów Autora pod jego własnym czujnym okiem. A jednak. Powieki czytamy uważnie. Bez kartkowania. Mrużąc oczy, by dostrzec najmniejszy szczegół, najwątlejszą szczelinę, najdrobniejszą chropowatość. Chwila nieuwagi, nieostrożny krok i potężna rozpadlina wyrzuci nas z tekstu. Albo zawróci na początek, do pozornie pustego "mie-szkania". Szkania. Szukania. Znikasz. Zenkasi.

Powieki

Powieki, Zenon Fajfer, Wydawnictwo Forma 2013 http://www.wforma.eu/282,powieki.html

Pokrewne artykuły