mur lustrem ludzi. ale to przemilczeć
przez body language, bardziej żywe plecy
wieczoru. przez pragnienie, by któryś następny
dzień powiózł głębiej w powieść: flota kilkunastu
cmentarzy popchnie barkę tramwaju wzdłuż ulicy
obozowej, wczorajszy zaś obóz wędrowny
kawa, zmęczenie i przerwanej kany
epilog: woda w ustach. jak wprowadzić zamęt
w sukcesy ognia, którym się wypalam
od środka? wolno wchodzić w jego nieme prawa,
bo tylko z wierzchu język. potem idzie
w białe pokoje – nieudomowione
zwierzęta. każdy dom pusty jak donne,
smutny jak larkin. początek wiercenia: