Śmierdzi jak manifest

Hipertekst, techsty i reszta

W sytuacji, kiedy cały kraj fascynuje się od kilkunastu lat tymi samymi autorami, którzy z tą samą częstotliwością piszą te same powieści i zbierają od publiczności te same brawa w świetle telewizyjnych kamer i idiotycznych imprez w salach kongresowych, każdy ożywczy powiew w każdej świeżej głowie musi wywołać aprobatę i wzbudzić nadzieję na zmianę sytuacji w naszej post-literackiej rzeczywistości.

Termin post-literacka, w odniesieniu do sytuacji, w której się dzisiaj znajdujemy, nie jest przypadkowy. Większości z nas, wychowanych na kanonie zachodniej literatury, na jego obietnicach, na jego samo dekonstruującym się logocentryzmie, nazwanie rzeczywistości post-literacką nadal jest nie do przyjęcia. Dla innych, wychowanych na długo wyczekiwanych i wykradzionych nieznanym sponsorom nocach i dniach z konsolami Play Station – sytuacja ta jest kompletnie do przyjęcia. Jeszcze inni po prostu widzą, że literatura zmienia się dziś w to, czym od dawna jest już opera. Operą, czyli zaklętym kręgiem tych samych środków artystycznych, kręgiem nostalgii i udawania, że nic się nie zmieniło, błędnym kołem uznania dla kolejnych klonów, którzy po raz kolejny potwierdzili naszą wspaniałość, nasz gust, naszą niechęć do zmian. Świeży powiew z wielkim trudem wkrada się do studiów telewizyjnych i wiadomości kulturalnych wciśniętych między życiodajną reklamę szpalt gazet, które z musu zajmują się jeszcze literaturą – operą, świeży powiew nie pojawia się już nawet w Legnicy i innych imprezach cyklicznych – klony klonują tam klony. Czym jest ów świeży powiew? Czym może być i dlaczego?


Pierwotny tekst manifestu w przewijalnym slajdzie wykonanym we Flashu, plik .swf otwiera się dziś w niewielu przeglądarkach

Techsty i ich twórcy – grupa post-literackich cyber-naratorów i chłonnych aż do bólu cyber-czytelników przekonani są, że takim świeżym powiewem, w dzisiejszych warunkach, gdy słowo pisane spycha się do getta niepoprawnych idealistów, sprytnych karierowiczów, ckliwych sentymentalistów czy w końcu snobów – jednym z wyjść jest sięgnięcie po nowy, przemawiający językiem współczesności gatunek - po hipermedia i hipertekst.

Na szczęście na śmietniku sieci ów świeży powiew pojawia się coraz częściej. Na jego wierzch zaczynają wypływać świeże pisma (Ha!art, Meble), nowe przedsięwzięcia, nowe utwory. Pierwsze polskie powieści hipertekstowe - Blok Shutego i Emeryk Nowakowskiego oraz pojawiające się kolejne literackie utwory wykorzystujące język komputera, przed którym młody i nie tylko młody czytelnik spędza tyle czasu, że jest on dla niego jednym z nielicznych sposobów zetknięcia się ze słowem pisanym, można uznać za optymistyczny zwiastun.

Mimo to nie warto jeszcze krzyczeć - hosanna! Przypadek pewnego krakowskiego poety, debiutującego w sieci w gronie podobnych sobie szufladowców, których nikt by nie wydrukował, a który po uzyskaniu względnego rozgłosu poprzez umieszczenie jego twarzy na okładce poczytnego bezpłatnego pisma zaczął zacierać wszelkie swoje związki z internetem – daje tutaj dużo do myślenia. Techsty i promowana przez nie literatura to domena twórców pozbawionych kompleksu druku – bo ileż to w końcu jest warte?

We współczesnym otoczeniu medialnym czytelnika odnajdzie taki utwór, który przemawia do niego językiem tego otoczenia. A może krakowskiemu poecie chodziło nie o to, by go czytano, lecz o bardziej osobiste cele, których źródła zna tylko jego spowiednik lub psychoterapeuta. Takimi twórcami Techsty nie będą zainteresowane. Techsty będą zainteresowane każdym językowym i para-językowym, post-literackim przedsięwzięciem, które świadome jest swojej mediosfery, czyni z niej swój artystyczny środek wyrazu, i które wie, do kogo chce trafić.

A do kogo chcemy trafić? Marcin Świetlicki, ostatni modernistyczno post-modernistyczny twórca, będący spadkobiercą Byronów i Mickiewiczów pisał: "Niczego o mnie nie ma w konstytucji". Istnieje dziś zapewne grupa kulturalnych, co by nie było, ludzi, którzy nigdy do konstytucji nie zajrzeli, codzienne zaglądają jednak w ekran swojego monitora, zanurzają się w ociekające krwią wirtualne światy, wykradają chwile przyjemności na wirtualnych randkach, w w chwilach przepalenia łączy – klikają w coraz to inne linki w poszukiwaniu…Niczego?

Dla tych, którzy zamiast gazet czytają codziennie wiadomości na portalach, którzy zamiast korepetycji sięgają po rozrzucone po sieci elektroniczne ściągi, którzy zamiast książek czytają beznadziejnie męczące w użyciu e-booki, będące i tak najczęściej podręcznikami do Photoshopa czy erotycznymi wyznaniami Madonny, z całym dobrodziejstwem cyfrowej fotografii, dla tych o wiele bliższe jest dzisiaj pytanie: "Niczego o mnie nie ma w sieci?" Oczywiście, to właśnie dzięki sieci każdy może dziś powiedzieć o sobie, co tylko zechce. Po pierwsze jednak - nie każdy potrafi. Po drugie - powiedzieć o sobie łatwo, usłyszeć - już trudniej. Dlatego Techsty będą tym miejscem, gdzie każdy będzie mógł najpierw nauczyć się posługiwać językiem ekranu komputera, jego retoryką, jego kapryśnością. Natomiast potem - pokazać, jak ów język wykorzystuje.

Jak łatwo się domyślić, nie będzie tu miejsca dla szufladowców. Dla tych, których marzeniem jest ujrzeć swoje nazwisko na papierze, który bynajmniej nie jest papier wolno wypluwanym przez ich drukarkę– niech raczej odnajdą najbliższego Gutenberga. jednak prawdziwa uczta czekać tu będzie tych, którzy myślą i tworzą hipertekstem. W środowisku największego i z minuty na minutę rozrastającego się wielkiego hipertekstu, którym jest internet, nie jest tp chyba wymóg zbyt wygórowany.

Techsty - hurtowania elektro-literacka, kuźnia polskiej hiperfikcji, stajnia dla starej poczciwej szkapy, której ogon sięga pierwszej połowy minionego stulecia… (a zatem nie pub dla nowinkarzy)
…stoją
przed wami otworem…

Karol Lefer